Poprzednio było tak. Dziś jeden z czytelników w prywatnej wiadomości zasugerował bym napisał o tym „jak zacząć?”. Naukę Linuksa, rzecz jasna. Nie jestem jeszcze w stanie odpowiedzieć dobrze na to pytanie. Tak naprawdę cały czas „zaczynam”. Popełniam błędy. Wiele nauki przede mną. Z chęcią natomiast napiszę, jak to się wszystko zaczęło. Tak po prostu.
Z Linuksem kombinowałem już lata świetlne temu. Były to jednak krótkie, jednodniowe romanse. Zazwyczaj kończyło się na Live CD, bez instalacji na HDD. Małą zmianę przyniosły studia i przedmiot o wdzięcznej nazwie „Systemy Operacyjne”. Przedmiot jak przedmiot, studia jak studia. Wiadomo, że wszystko zależy od naszego zapału i podejścia wykładowcy. Tak się jednak złożyło, że prowadzący to jeden z najlepszych nauczycieli jakich spotkałem. Świetny szkoleniowiec i fachowiec w swojej dziedzinie. Nie tylko teoretyk, ale i praktyk z biznesowym zacięciem. Z Linuxa korzystaliśmy na laboratoriach. Był to Knoppix o ile się nie mylę. Z zajęć nie wyszedłem jako „linux_h4xior”, ale podstawy jakieś poznałem. Później długo, długo nic… Aż do grudnia ubiegłego roku.
Mały laptop, by się przydał…
Akurat wszystko zbiegło się z tym, że potrzebowałem laptopa. Małego laptopa, którego będę mógł wrzucić do torby i nie będzie ważył trzy kilo. No i będzie mały. Wiecie, rozmiarowo tak. Długość razy szerokość i takie tam. Nie chciałem też dużo wydawać, więc swój wzrok skierowałem na sprzęty używane. Założenia były mniej więcej takie:
- matowa matryca około 12″
- w miarę wytrzymała obudowa
- brak karty graficznej (zintegrowana)
- dysk ssd
- max 1000 zł
Jako, że później stwierdziłem, iż zainstaluję tam Linuksa, doszło jeszcze jedno założenie. Brak systemu, jak się łatwo domyślić. Oczywiście nie trafiłem na sprzęt bez systemu. Zostałem uszczęśliwiony Windows 10. Długo przeglądałem różne aukcje i ogłoszenia. Pewnego razu trafiłem na pewnego allegrowicza, który handlował używanym sprzętem komputerowym. Kilkaset komentarzy, wszystkie pozytywne. Uznałem, że można zaryzykować. Myślę, że się opłaciło, bo zostałem posiadaczem sprzętu, z którego jestem zadowolony. Nie wiem, może wg niektórych przepłaciłem, ale zależało mi też na bezpieczeństwie i spokoju. Psychicznym. Bo wiecie mnóstwo jest ofert, ale jak się czyta niektóre komentarze to się odechciewa. Kupować jak najtaniej, a po dwóch tygodniach reklamować? Szkoda czasu, szkoda zdrowia. Przynajmniej ja mam takie podejście. Może gdybym mieszkał w Warszawie, albo innym większym mieście. W takich skupiskach ludzi ofert używanego sprzętu jest o wiele więcej. Można podjechać i obejrzeć. Ja jednak postawiłem na kupno online. Nie żałuję. Co zatem kupiłem?
Nowy-stary Thinkpad wjechał na warsztat!
Dokładnie Lenovo Thinkpad X240. Taki z matrycą 12.5″, procesorem i5-4200U, 4GB RAM, dyskiem SSD 180GB i jeszcze jakąś gwarancją… No i Windows 10, który później wyleciał. W sumie sprzęt mi się spodobał. Lekki i szybki. Mimo małych rozmiarów ekranu całkiem fajnie się na nim pracuje. Dobrze się też pisze na „thinkpadowej” klawiaturze. Taka ładna, podświetlana (:D). Jakby ktoś chciał poczytać to na notebookcheck.pl jest recenzja.
W sumie jedyny mankament, który drażnił mnie na początku to touchpad, a właściwie to fakt zintegrowania go z klawiszami. W Lenovo X240 gładzik jest zintegrowany z przyciskami i wg mnie nie wpływa to pozytywnie na komfort jego użytkowania. Podobne rozwiązania są w innych Thinkpadach i szczerze mówiąc dziwi mnie to. Nie wnikając w szczegóły poradziłem sobie z tym własnymi placyma! Dwoma palcyma w zasadzie. Czy tam palcami. Po prostu nie używam tych pseudoprzycisków. Korzystam z faktu, że stuknięcie dwoma palcami to odpowiednik prawego przycisku myszy. Problem rozwiązany, dzieci się cieszą. Nooo i do tej pory nie korzystałem z SSD. Nie pamiętam dokładnych liczb, ale Windows 10 odpalał się w kilka sekund. Rzeczywiście jeeest różnica.
Najpierw była dziesiątka
Nie korzystałem nigdy dłużej z Windows 10. Oczywiście zdarzało mi się z nim stykać niejednokrotnie. Chociażby w pracy, gdzie trzeba było rozwiązywać problemy tych, którym „samo się dziesiątko zainstalowało”. Po pierwszych sensacjach związanych z problemami z nowym dzieckiem Microsoftu podszedłem do tematu nieco sceptycznie. Nie do samego systemu, a do instalacji go we wczesnej bądź co bądź fazie rozwoju. Uznałem też, że na tę chwilę Windows 7 spełnia moje oczekiwania. Nie potrzebowałem innego systemu prywatnie.
Na pewno dziesiątka mile mnie zaskoczyła. Nie uważam, że interfejs jest zły. Płynność działania na nowszych komputerach z dyskami SSD też nie powinna rodzić problemów. Jeśli ktoś instaluje Windows 10 na dziesięcioletnim komputerze, a później narzeka to jest to raczej śmieszne. Niestety trzeba liczyć się z tym, że ten biznes tak działa. Nowe oprogramowanie i gry mogą mieć coraz wyższe wymagania. Zarabiają więc również producenci hardware’u.
Z dziesiątki korzystałem przez niedługi okres. Trudno mi powiedzieć czy to był tydzień czy dłużej. Szczerze mówiąc – nie pamiętam. Cały czas w głowie przyświecało mi natomiast jedno proste pytanie.
Nooo. Mniej więcej coś w ten deseń. Jak brzmi to ważne pytanie?
Jaki Linux?
Na to pytanie próbuje odpowiedzieć wyszukiwarka Google. Sypie wynikami lepiej, niż śnieg za oknem wieczorową porą. Ponad 200 tysięcy pozycji. Weź tu człowieku bądź mądry. Szczególnie jeśli jesteś w temacie zielony jak ta żaba. Dystrybucji jest od groma. Ba! Wielu z nas nosi Linuxa w kieszeni spodni. Są pewnie osoby, które pojęcia o tym nie mają, ale… System operacyjny Android oparty jest na jądrze (kernelu) Linuksa.
To co wybrać? Ubuntu, Mandriva, openSUSE, Kali Linux… Gnoppix, a może wspomniany już na samym początku Knoppix? Jest jeszcze Debian, Damn Small Linux, CentOS. BackTrack i Arch. Żeby było mało… Gentoo, Fedora, Linux Mint, Zenwalk i… Wreszcie coś dla fanów jazdy na nartach i wspinaczki wysokogórskiej, czyli Alpine Linux! Coś pominąłem? Z pewnością tak!
Dystrybucji Linuxa, modyfikacji jest od groma. Co zatem wybrałem? O tym już za tydzień.
Pingwin idzie spać…
Wytrawni czytelnicy bloga na pewno wiedzą już jaki system wybrałem. Abstrahując jednak od tego. Jest godzina 21:56. Słów na liczniku prawie tysiąc. Dorzucę jeszcze jakąś grafikę, ogarnę lekko SEO, przeczytam wpis jeszcze raz i… Wlatuje na bloga. Kawy pił już raczej nie będę. Późno tak. Z pewnością jednak wrócę do nauki Basha. Pisania skryptów właściwie. A w tej chwili bawię się skryptując sobie i działając po SSH. Na darmowym VPS’ie, na którym postawiony jest…
Zaraz sprawdzę. Dobra już widzę, to jest Ubuntu 14.04.5 LTS. To tak dla zainteresowanych. VPS to mikr.us. Polecam. Trzymajcie się ciepło, do następnego!
Daj znać w komentarzu jak zaczęła się Twoja przygoda z Linuksem! Od jakiego Linuksa zaczynałeś? Jaki polecasz na początek?
–
Zdjęcie pochodzi z unsplash.com