Ostatnio z jednym ze znajomych rozmawiałem o planach na przyszłość. O złocie, miliardach dolarów i teleportacji. Na koniec spytał co ostatnio robię w czasie wolnym, czy się jakoś rozwijam. Odparłem, że owszem. Ogarniam sobie między innymi Linuksa. Spytał, jak to jest właściwie z tym Linuksem? Wiele osób mówi, że dla przeciętnego użytkownika nie ma różnicy pomiędzy nim a dziełem Billa Gatesa.
No właśnie. Jedną ze znaczących różnic, choć nie *nie do przejścia* jest sposób instalacji oprogramowania. O pewnych różnicach Linux kontra Windows pisałem już w podlinkowanym artykule.
Wracając do tematu instalacji. Jeśli w Windowsie chcesz zainstalować dajmy na to IrfanView. Wchodzisz w Google, wpisujesz nazwę, znajdujesz stronę. Dalej już z górki. Szukasz działu *download* i pobierasz plik instalacyjny. Otwierasz go i już tylko kilka kliknięć dzieli Cię od uruchomienia upragnionego, wymarzonego programu.
W Linuksie jest inaczej.
Linux to pakiety, paczki, repozytoria, źródła i takie tam różne cuda. Inna jest filozofia. Inne podejście do zarządzania wszystkim. Jakie? O tym właśnie dziś.
To jak to wygląda w Linuksie?
Ano nieco inaczej. Najprościej mówiąc, jednym ze sposobów może być użycie jakiegoś Linuksowego menadżera oprogramowania. Takiego w wersji okienkowej. Można go porównać do Sklepu Google dla Androida. Wchodzimy, szukamy interesującej nas aplikacji i bach! Program zainstalowany.
Inna możliwość to użycie terminala. Polecenie…
apt-get install [nazwa]
…i voilà! Czekamy chwilę i mamy zainstalowane nowe pakiety.
To tak pokrótce.
Dobrze, a co to są te pakiety?
To są takie skompilowane źródła programów. Takie linuksowe odpowiedniki instalatorów znanych z systemu Windows. Oczywiście nie dosłownie, jeden do jednego. Ja to tak przynajmniej rozumiem.
Często, choć nie zawsze, pakiety mają w miarę logiczne nazwy. Ja często korzystam z instalacji poprzez terminal i polecenia apt-get. Chcę zainstalować serwer MySQL? Piszę mysql-server. Chcę zainstalować serwer Apache? Piszę apache2. Poprzedzając oczywiście poleceniem apt-get. Nic trudnego. Szczególnie fajnie i prosto to działa, gdy chcesz zarządzać zdalnie jakimś VPS, na którym postawisz Linuksa.
Oczywiście instalacja może się różnić w zależności od systemu. Wiesz różne polecenia, ale ogólne podejście to samo. W końcu pies to pies, ale nie każdemu psu na imię Burek. Tak samo nie każdy facet z widłami to Zeus. Czy tam inny Neptun.
Przykładowo w Fedora Linux spotkasz się programem yum. Wspomniane przed chwileczką apt spotkasz w Ubuntu czy Debianie. Bodajże rozwiązanie o wdzięcznej nazwie urpmi znajduje się w dystrybucji Mandriva Linux. Jeszcze inne rozwiązania spotkasz w Slackware i Suse.
Skąd się biorą pakiety?
Jak powszechnie wiadomo symbolem, taką maskotką Linuksa, jest poczciwy Tux. Pingwin po prostu. Nie bez powodu!
Pingwiny zamieszkują niezbadane czeluści Antarktydy, południowego bieguna zimna. To tam ukryte są starodawne, spisane na lodowych tablicach, pierwotne kody źródłowe Linuksa. Strzegą ich rzecz jasna żarłoczne pingwiny. Wielu śmiałków próbowało dobrać się do nich. Żaden nie wrócił. Ani żywy, ani martwy. Poszli i tyle ich widzieli.
Na tych odległych i nieprzyjaznych przybyszom ziemiach znajdują się też Pradawne Repozytoria. Tam tradycja zderza się z nowoczesnością. Podobno znajdują się tam kompleksy tuneli. W tunelach jest cała infrastruktura finansowana rzecz jasna przez Iluminatów, rząd USA i dobrowolne datki fanów teorii spiskowych. Są tam ultranowoczesne serwery, a na nich linuksowe programy…
A tak na serio?
Pakiety czy też po prostu *Programy na Linuksa* biorą się z repozytoriów. Co to jest repozytorium? Ogólnie rzecz biorąc termin ten odnosi się nie tylko do rodziny systemów spod znaku *wesołego pingwina*.
Sformułowanie to pochodzi od łacińskiego repositorium. Oznacza po prostu miejsce, gdzie przechowywane są jakieś dokumenty, uporządkowane i w ogóle. To miejsce jest z założenia *miejscem udostępniania* tychże dokumentów. Taka biblioteka trochę, co?
W dobie globalnej sieci, czyli internetu, terminu repozytorium używa się w odniesieniu do różnego rodzaju zasobów. Takich z internetów. Wiesz kody źródłowe programów, jakieś bazy danych czy właśnie zbiory pakietów.
No i właśnie te linuksowe repozytoria to mogą być jakieś serwery. Takie, na których przechowywane są programy, czyli zbiory pakietów. Ot cała filozofia.
Idę się zainstalować do snu…
Tobie też polecam. Późna godzina już, a przed nami kolejny pełen wyzwań tydzień. Jak mówi słynny trener rozwoju osobistego, który odmienił życie milionów Polaków.
„Jesteś zwycięzcą!”
I z tą myślą zostawiam Cię do następnego razu. Cześć!
$ apt-get install sleep
Pssst! Jakbyś chciał coś powiedzieć to śmiało mów. Pisz w komentarzu. Może się gdzieś pomyliłem? Wiesz, nigdzie nie powiedziałem, że to są jakieś poradniki. Początkujący w Linuksie jestem, więc jakby co to mów : )
_
Zdjęcia: 1